Przyjechałem kiedyś do Krosna zimą – nie pamiętam, który to był rok, ale wydaje mi się, że Marcin miał mniej więcej roczek – w każdym bądź razie na dole w pokoju na sznurkach przy piecu suszyły się pieluszki. Po okresie przyzwyczajania się Marcin pozwolił się wozić na barana – siedział na moich ramionach – ale kurs musiał być obrany jeden – w stronę sznurków. A kiedy doszliśmy do nich, Marcin wziął po jednej pieluszce w każdą dłoń. I wtedy można już było jeździć po całym mieszkaniu. Zaś gdy pielucha mu wypadła, należało jak najszybciej podążać w stronę sznurków. Po następną. Nie po tą, która leżała na ziemi – ta była już felerna, ale po świeżą. I może właśnie o to chodzi – łapać w obie garście to, co życie przynosi i trzymać to. Trzymał góry.
Wierzę, że kiedyś opowie mi o tym, co widział i przeżył, a na co ja się nie odważyłem mimo marzeń. Wierzę również, że tam na Górze patrzy tu na nas i jak może – pomaga. I dziękuję, że mam kogo za przykład dawać moim dzieciom. Cieszę się, że nie pozwoliłem mu nazywać się wujkiem – patrząc na jego osiągnięcia, czułbym się teraz miałkim bałwanem.
Artur Dańczura