Poznaliśmy się na zajęciach, na kursie speleo. Jego grupa miała zajęcia z ratownictwa, ja byłam na początku swojego kursu, więc nie do końca zdawałam sobie sprawę, co w praktyce ratownictwo oznacza dla osoby ratowanej 😉 Potrzebowali jednej osoby na ochotnika, zgłosiłam się. I tak zostałam przez Marcina „uratowana”. Kilka dni później przyjechał do mnie na rowerze, zobaczyłam Jego ciemne, żywe, radosne oczy i coś mnie tknęło. Potem były skały, obiady, kolacje i śniadania, remontowanie mieszkania, Jego wyjazd w Alpy, urodzinowe wejście na Mnicha, mój wyjazd do Nepalu… miało być auto, pies, w dniu wypadku mieliśmy wracać razem z alp. W trudnych sytuacjach powtarzał mi, że „daliśmy radę z remontem, daliśmy radę z Mnichem, to z tym też sobie poradzimy…”. Nie poradziliśmy sobie niestety ze wszystkim. Nasze drogi się rozeszły. Ale bez względu na to, jaki scenariusz napisałoby nam życie, wiem, że zawsze bylibyśmy już przyjaciółmi.
Mówił o sobie, że jest uparty jak osioł, że nie da sobie przetłumaczyć nic do głowy, że ma ciężki charakter – nie widziałam tego, myślę, że po prostu ja miałam gorszy… Miał do mnie ogromną cierpliwość, której granice kilka razy próbowałam testować. Denis Urubko, kiedy brałam dla Marcina dedykację do książki, powiedział, żeby mu przekazała jakie ma szczęście, że ma mnie. Denis się mylił, to ja miałam szczęście, że miałam Marcina.
Był niesamowicie wrażliwy. Któregoś dni wybrałam dla nas zestaw filmów i co jeden to Marcin się rozczulał. Uwielbiał godzinne posiadówy w wannie, podczas których oglądał filmy na kompie albo wyszukiwał zabawne rzeczy na joemosterze 😉 Ciężko było go rano ściągnąć z łóżka, chyba, że w góry… Inaczej było zawsze „jeszcze 15 minutek”, później i tak ucinał sobie drzemkę w autobusie 🙂 Jego śniadaniem była kawa (obiadem i kolacją też…). Był z siebie bardzo dumny, kiedy udało mu się zejść do trzech kaw dziennie. Z podobną radością dzwonił po każdej jeździe na kursie na prawo jazdy i mówił: „dzisiaj nikogo nie rozjechałem”. 🙂
Niesamowity był sposób w jaki Marcin reagował na dzieci. Byłby cudownym ojcem. Szkoda, że tego nie doczekał.
Z Nepalu przywiozłam nam takie same wisiorki z buddyjską mantrą, która miała go chronić. Denerwowałam się kiedy go ściągał do kąpieli, bo bałam się, że pewnego dnia zapomni. Kiedy nasze drogi się rozeszły zdjął go z szyi, ale włożył do plecaka który, …w chwili wypadku miał na plecach partner Marcina. Odszedł w górach – tak, jak chciał.
Dla mnie chciał trzech rzeczy: żebym szła własną drogą, była szczęśliwa i przestała marudzić . Obiecuję Krecie. Serio.
M.