„Piotrek przecież to wszytko wie, widzi ich z nieba, wierzę, że o mnie i o nich dba (…) Dla niego śmierć była największą karą. My zostaliśmy, my mamy szansę życie przeżyć dobrze”.
Dziś mija 7 rocznica śmierci Piotra Morawskiego, doskonałego alpinisty i wspinacza, pierwszego człowieka, który zdobył w 2005 r. zimą
Sziszapangmę, 14. szczyt świata. Zginął 8 kwietnia 2009 roku podczas
wyprawy na Mansalu.
W grudniu 2015 roku obejrzałem w trakcie Festiwalu Filmów Górskich w Krakowie film pt. SATI. Widziałem wiele takich filmów, ale nigdy żaden z nich nie poruszył mnie tak jak opowieść Olgi Morawskiej (żony Piotra) o jego odejściu, a szczególnie o życiu po tej tragedii. Byłem tak poruszony, że wieczorem po projekcji napisałem do niej maila. Napisałem o Marcinie, o jego rodzicach, o frustracjach, które nami targają od jego śmierci. Nie liczyłem nawet, że Pani Olga odpowie. Odpowiedziała. Mail był 2 razy dłuższy niż mój. Napisała m.innymi te słowa, które zacytowałem na początku. Pisała o swoim życiu, o synach, o rozpaczy, ale przede wszystkim o nadziei, o nowym życiu, o ślubie, o przyszłości.
„Dla niego śmierć była największą karą”. Nie mogę od tamtego czasu uwolnić się od tych słów, tak prawdziwych, tak szczerych – i tak smutnych zarazem. Pani Olga założyła fundację
NAGLE SAMI. Znalazła siłę i determinację, żeby pomóc nie tylko sobie, ale też innym. Za to jej dziękuję, za to ją podziwiam. Liczę kiedyś na spotkanie.