Rocznicowa Msza Święta na Wiktorówkach

Mglista i trochę deszczowa była 5-ta rocznica śmierci ŚP. Marcina Kurasia. Spotkaliśmy się na Wiktorówkach w sobotę 2 września 2017 roku. Mszę o godz. 12:00 odprawił Naczelnik Wiktorówek O.Cyprian Klahs. Po Mszy spotkaliśmy się pod tablicą Marcina, modliliśmy się, wspominaliśmy naszych zmarłych, modliliśmy się za zdrowie naszych rodziców. Ta rocznica przeszła w cieniu choroby i śmierci mojej Mamy – ŚP. Władysławy Sobiło (z domu Kuziora). Od śmierci Marcina przełom sierpnia i września jest smutnym czasem wspominania i modlitwy za zmarłych, za Marcina (+31.08.2012), za Lidę (+18.09.2017), a teraz za Mamę (+05.09.2017). Wieczne odpoczywanie racz im dać Panie…

Zobacz reportaż z tegorocznej rocznicy:


Zobacz galerię zdjęć:

Uśmiech dla Kreta – wspomina Wojciech Bieniek

Nie byliśmy bliskimi znajomymi. Nasze kontakty zamykały się w typowym schemacie znajomości osób widujących się sporadycznie w Klubie Wysokogórskim: na czwartkowych spotkaniach, na świątecznych imprezach, ogniskach klubowych, sylwestrze, itp. Podanie ręki na powitanie, wymiana kilku zdań, co tam słychać, jakie plany…

DSC_3707Podczas organizowanego przez KW Kraków w Dolinie Będkowskiej Memoriału Andrzeja Skwirczyńskiego Kret wystartował zespole z Krzyśkiem Nawrockim. Pamiętam jak na gorąco opowiadał mi, że pokonali większość dróg wspinaczkowych na ścianie skalnej zwanej Murem Skwira. Byli chyba bardzo zadowoleni z tego wyniku, ale bez wątpienia apetyty mieli większe.

Moim ostatnim spotkaniem z Kretem były tamte zawody.Image4
Fotografowie i kamerzysta dosyć dokładnie uwiecznili zespoły działające wtedy na Murze Skwira i dzięki temu możemy spotkać Kreta na wielu zdjęciach, a nawet w kilkusekundowym ujęciu filmowym.

Po Jego śmierci poczułem, że już nieodparcie będzie mi się z Nim kojarzył właśnie tamten zakątek Doliny Będkowskiej. Gdy później zdecydowałem się na poprowadzenie na Murze Skwira nowej drogi wspinaczkowej, wiedziałem że chcę ją zadedykować Kretowi. Mimo, że nie poznałem Go lepiej, to czuję, że zabrakło dobrego kolegi…

Wojtek Bieniek (Fot: Ola Tyrna)Będąc w jednym z  miejsc, w których Kret realizował swoją pasję, wspomnijmy go z uśmiechem.

Wojciech Bieniek

 Fot: Ola Tyrna

 

P.S. Dla drogi „Uśmiech dla Kreta” zaproponowałem wycenę VI.1, czekam jednak na powtórzenia drogi, które ją zweryfikują.

Kret – Marcin, jak go nie nazywam

Magda ostatnio powiedziała mi, że musi nadejść odpowiednia chwila (może właśnie dla mnie taka jak ta) i po prostu człowiek chce się podzielić swoimi wspomnieniami.

Wiem, że wszyscy bardzo dobrze znaliście Marcina, ale dla mnie był wyjątkowym człowiekiem. Razem z Krzysiem Nawrockim dodali mi i mojej rodzinie wiele sił w najtrudniejszych chwilach naszego życia. Sajka, nasza córka, miała wypadek w skałach. Złamała łopatkę i miała niewielkie obrażenia głowy, przez które nie mogła wstawać przez tydzień ze szpitalnego łóżka. Cały ten ciężki okres wspominam z wielką pokorą i jednocześnie radością, że nasze dziecko ma szczęście mieć takich przyjaciół. Gdy wchodzili na salę w szpitalu Kret mówił „wstawaj Laska, nie udawaj”, do tej pory pamiętam ten uśmiech na jej twarzy (pomimo całego cierpienia, jakie musiała odczuwać). Nie tylko wtedy, ale codziennie nasze dziecko mogło liczyć na wsparcie przyjaciół, którymi chłopaki niewątpliwie dla niej są.

Sajka miłość do gór miała wpojoną od dziecka, ale znalazła przyjaciół, którzy tą pasję podzielają… i tak się zaczęło. Dalej… Wyżej… Głębiej… To było dla nas trudne, kiedyś mieliśmy ją pod naszą pieczą, a teraz przekazaliśmy ją pod pieczę przyjaciół, którzy się nią opiekowali. Mimo to zawsze byliśmy spokojni, wiedzieliśmy, że jest pod dobrymi skrzydłami.

Po wypadku Sajki mieliśmy wiele wątpliwości czy powinna się wspinać, chodzić po górach, ale jak można odebrać jej to, co tak kocha. I tu znowu Kret i Krzysiek się pojawiali, bardzo troskliwi i cierpliwi. Powoli pomogli jej stanąć na nogach i znów dalej… wyżej… głębiej… I ta jej radość w oczach, gdy wracała z pierwszych po wypadku wypraw. Gdy opowiadała o drogach, które zrobili, pokazywała topo i zdjęcia.

Dla mnie zawsze oni, wszyscy razem, stanowią grupę PRZYJACIÓŁ, którzy opiekują się sobą nawzajem. Może kiedyś ich drogi by się rozeszły, ale znając życie umawialiby się raz na jakiś czas na wspólną wyprawę. Mam nadzieję, że Wasza PRZYJAŹŃ przetrwa.

Do dziś żałuję, że nie pojechałam z Wami do jaskiń na Węgry. Malowałam i stwierdziłam, że jeszcze nie raz będzie okazja – nieprawda, może nie być następnej. To na zawsze zostaje w sercu.

Kret był osobą bardzo ciepłą, cierpliwą, kochającą góry, której można powierzyć swoje najukochańsze dziedzictwo… córkę. To wspaniałe, że mieliśmy możliwość, aby go poznać.

Podpisuję się pod słowami Magdy opisującymi Marcina. Był wspaniałym przyjacielem. Dla mnie kimś więcej…

Dziękuję Wam Kret i Krzysiu z całego serca.

Iza

„Jeszcze 15 minutek”

Marcin-Magda_02Poznaliśmy się na zajęciach, na kursie speleo. Jego grupa miała zajęcia z ratownictwa, ja byłam na początku swojego kursu, więc nie do końca zdawałam sobie sprawę, co w praktyce ratownictwo oznacza dla osoby ratowanej 😉 Potrzebowali jednej osoby na ochotnika, zgłosiłam się. I tak zostałam przez Marcina „uratowana”. Kilka dni później przyjechał do mnie na rowerze, zobaczyłam Jego ciemne, żywe, radosne oczy i coś mnie tknęło. Potem były skały, obiady, kolacje i śniadania, remontowanie mieszkania, Jego wyjazd w Alpy, urodzinowe wejście na Mnicha, mój wyjazd do Nepalu… miało być auto, pies, w dniu wypadku mieliśmy wracać razem z alp. W trudnych sytuacjach powtarzał mi, że „daliśmy radę z remontem, daliśmy radę z Mnichem, to z tym też sobie poradzimy…”. Nie poradziliśmy sobie niestety ze wszystkim. Nasze drogi się rozeszły. Ale bez względu na to, jaki scenariusz napisałoby nam życie, wiem, że zawsze bylibyśmy już przyjaciółmi.

Mówił o sobie, że jest uparty jak osioł, że nie da sobie przetłumaczyć nic do głowy, że ma ciężki charakter – nie widziałam tego, myślę, że po prostu ja miałam gorszy… Miał do mnie ogromną cierpliwość, której granice kilka razy próbowałam testować. Denis Urubko, kiedy brałam dla Marcina dedykację do książki, powiedział, żeby mu przekazała jakie ma szczęście, że ma mnie. Denis się mylił, to ja miałam szczęście, że miałam Marcina.

Był niesamowicie wrażliwy. Któregoś dni wybrałam dla nas zestaw filmów i co jeden to Marcin się rozczulał. Uwielbiał godzinne posiadówy w wannie, podczas których oglądał filmy na kompie albo wyszukiwał zabawne rzeczy na joemosterze 😉 Ciężko było go rano ściągnąć z łóżka, chyba, że w góry… Inaczej było zawsze „jeszcze 15 minutek”, później i tak ucinał sobie drzemkę w autobusie 🙂 Jego śniadaniem była kawa (obiadem i kolacją też…). Był z siebie bardzo dumny, kiedy udało mu się zejść do trzech kaw dziennie. Z podobną radością dzwonił po każdej jeździe na kursie na prawo jazdy i mówił: „dzisiaj nikogo nie rozjechałem”. 🙂

Niesamowity był sposób w jaki Marcin reagował na dzieci. Byłby cudownym ojcem. Szkoda, że tego nie doczekał.

Z Nepalu przywiozłam nam takie same wisiorki z buddyjską mantrą, która miała go chronić. Denerwowałam się kiedy go ściągał do kąpieli, bo bałam się, że pewnego dnia zapomni. Kiedy nasze drogi się rozeszły zdjął go z szyi, ale włożył do plecaka który, …w chwili wypadku miał na plecach partner Marcina. Odszedł w górach – tak, jak chciał.

Dla mnie chciał trzech rzeczy: żebym szła własną drogą, była szczęśliwa i przestała marudzić . Obiecuję Krecie. Serio.

M.

O jeździe na barana z pieluchami…

Przyjechałem kiedyś do Krosna zimą – nie pamiętam, który to był rok, ale wydaje mi się, że Marcin miał mniej więcej roczek – w każdym bądź razie na dole w pokoju na sznurkach przy piecu suszyły się pieluszki. Po okresie przyzwyczajania się Marcin pozwolił się wozić na barana – siedział na moich ramionach – ale kurs musiał być obrany jeden – w stronę sznurków. A kiedy doszliśmy do nich, Marcin wziął po jednej pieluszce w każdą dłoń. I wtedy można już było jeździć po całym mieszkaniu. Zaś gdy pielucha mu wypadła, należało jak najszybciej podążać w stronę sznurków. Po następną. Nie po tą, która leżała na ziemi – ta była już felerna, ale po świeżą. I może właśnie o to chodzi – łapać w obie garście to, co życie przynosi i trzymać to. Trzymał góry.

Wierzę, że kiedyś opowie mi o tym, co widział i przeżył, a na co ja się nie odważyłem mimo marzeń. Wierzę również, że tam na Górze patrzy tu na nas i jak może – pomaga. I dziękuję, że mam kogo za przykład dawać moim dzieciom. Cieszę się, że nie pozwoliłem mu nazywać się wujkiem – patrząc na jego osiągnięcia, czułbym się teraz miałkim bałwanem.

Artur Dańczura